Ciąża a sprawa polska

Muszę przyznać, że październik wystawił moją babską cierpliwość na ciężką próbę. Przedstawiciele partii, której skrót przywodzi mi na myśl niezwykle krótkie (jednowyrazowe i niecenzuralne) podsumowanie przedstawionej w Sejmie koncepcji, postanowili znowu zająć się rzeczą w Polsce najważniejszą. Myślicie, że gospodarką? Prawem o zamówieniach publicznych? Polskim prawem karnym lub cywilnym? Oj, naiwni, naiwni, naiwni… jak dzieci we mgle. Przecież od lat wiadomo, że najważniejszą sprawą w Polsce jest prawo aborcyjne. Lepiej wchodzić komuś do łóżka (zwłaszcza w brudnych butach) niż zająć się konkretnymi zmianami w gospodarce.

Nie znam żadnej normalnej kobiety, która traktowałaby aborcję lekko i bezrefleksyjnie. Jest to zazwyczaj dramat, towarzyszący kobiecie do końca życia. SAMEJ KOBIECIE, chociaż z tego, co wiem, do tego tanga na pewno potrzeba dwojga. Co mnie irytuje? Przede wszystkim zakłamanie politycznych mieszaczy. Czy coś zrobiono, by w pracy kobiety nie były traktowane jak obywatele drugiej kategorii? Czy polskie prawo właściwie chroni kobiety przed przemocą? Czy kobiety czują się spokojnie w czasie urlopu macierzyńskiego? Czy są zabezpieczone materialnie? Czy uporządkowano prawo alimentacyjne? Czy zmieniono profil edukacji seksualnej w szkołach? Czy posłowie na pewno wiedzą, ile wynosi maksymalne świadczenie pielęgnacyjne na chore na dziecko, jeśli matka musi zrezygnować z pracy (520 zł)? Jeśli wiedzą, to powinni również mieć świadomość wielkiej niestosowności swojego zachowania.

Może już jest tak dobrze, że nie ma w kraju innych problemów. Nie ma bezrobocia, wszyscy młodzi ludzie mają pracę zaraz po studiach, stać ich na mieszkania i godne życie. Może tylko malkontentom wydaje się, że politycy powinni znać się na gospodarce, prawie, administracji… Bo na czyimś (byle nie własnym) życiu intymnym nasi posłowie znają się jak nikt! Politycy, którzy opanowali, jak mniemam, sztukę czytania, liczenia i porównywania wielkości, nie są w stanie rozpoznać przyczyn polskiej zapaści demograficznej. Na jednym z blogów internetowych znalazłam wypowiedzi emigrantów, którzy związali swoją przyszłość z Wielką Brytanią, krajem o największym przyroście emigrantów z Polski. Dlaczego Polacy tam właśnie wolą zakładać rodziny, pracować i żyć? Dlaczego w Wielkiej Brytanii rodzi się najwięcej polskich dzieci? Polki już po raz drugi znalazły się na pierwszym miejscu w rankingu najpłodniejszych imigrantek (wyprzedzając dotychczasowe liderki, Pakistanki). Czy politycy, rozpaczający nad zapaścią demograficzną w Polsce i walczący o radykalne zaostrzenie praw aborcyjnych, nie powinni się nad tym zastanowić? Może wystarczyłoby wyjść ze swojego gabinetu i zapytać o zdanie jakąś młodą kobietę? Jedna z Polek, mówiąc o przyczynach podjęcia decyzji o urodzeniu dziecka za granicą, stwierdziła, że wyjechała z kraju w piątym miesiącu ciąży, bo w Polsce nigdy nie miałaby ani odpowiedniej opieki medycznej, ani finansowej tuż po porodzie. Z wykształceniem średnim mogłaby marzyć o pracy za pensję minimalną, podczas gdy w Wielkiej Brytanii państwo wspiera bezrobotne matki, a systematyczna pomoc finansowa zachęca do porodów. Znaczenie mają też bardzo proste, codzienne rzeczy, np. tanie ubranka dla dzieci. Zwróciłam również uwagę na jeszcze jedną opinię, pewnie dlatego, że się z nią zgadzam: Tutaj zamiast fabryki bezużytecznych magistrów bardzo popularne są zawodówki, a ludzie znajdują po nich pracę bardzo szybko. A my jesteśmy rozrzutni, nas stać na finansowanie studiów wyższych dla wszystkich chętnych, po czym wypinamy się na absolwentów, bo nie ma dla nich miejsca na rynku pracy. Czy to nie jest polityka typu: Jedźcie i rozmnażajcie się gdzie indziej?

Kiedy już myślałam, że osiągnęłam maksymalny poziom feministycznego wzburzenia, usłyszałam publiczną wypowiedź jakiegoś niedorzecznego mizoginisty (lub mizoginistycznego niedorzecznika), który stwierdził, że jeśli kobieta jest w ciąży i chce się zająć ciążą, a później swoim dzieckiem, tym szybciej powinna złożyć rezygnację [z pracy zawodowej] i kibicować z boku. Okazuje się, że niektórzy mężczyźni wiedzą lepiej, co powinny robić kobiety w ciąży. Od wielu lat nieustannie usiłuję zrozumieć, dlaczego w sprawach polskich kobiet najgłośniej wypowiadają się ci, którzy – ciągle odziani w krótkie spodenki – machają wesoło nóżkami. Bijąc pianę. Wielką pianę.

Polscy politycy swoje, a życie swoje:

„Ustawa obecnie obowiązująca jest jedną z trzech najbardziej restrykcyjnych w Europie. W praktyce okazała się jeszcze bardziej surowa niż na papierze. Polska kilkakrotnie przegrywała przed Trybunałem w Strasburgu sprawy o niemożność wyegzekwowania od państwa prawa do aborcji przez kobiety, którym w myśl przepisów to prawo przysługiwało. Pacjentki mają kłopoty z usunięciem ciąży, która rozwija się wadliwie, a jeśli – to czyni się to metodami nieużywanymi już w Europie; z planów zajęć na studiach medycznych usunięto nowoczesne metody aborcyjne. W prokuraturach przebieg wszelkich spraw dotyczących aborcji nadzorowany jest przez wyższą instancję, pod kątem wykrycia ewentualnego przedwczesnego umorzenia; policji zdarzało się wkraczać do gabinetów, w których pacjentka leżała na fotelu. Tak ostre prawo nie zlikwidowało zjawiska aborcji. Tylko jedna, niemiecka, przygraniczna klinika aborcyjna w Prenzlau sprawozdaje, że rocznie przeprowadza się tam kilkaset zabiegów przerwania ciąży u Polek.”

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/kraj/1530769,1,rytualny-spor-o-aborcje.read#ixzz2AroWOiuT

„Polska nastolatka, która w 2008 r. w wieku czternastu lat zaszła w ciążę w wyniku przestępstwa i której szpital w Lublinie odmówił aborcji, wygrała we wtorek w Europejskim Trybunale Praw Człowieka.
Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł jednogłośnie, że Polska naruszyła trzy przepisy europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności dotyczące zakazu nieludzkiego i poniżającego traktowania, prawa do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego, a także prawa do wolności i bezpieczeństwa osobistego.

Z tego powodu Polska będzie musiała wypłacić dziewczynie zadośćuczynienie w wysokości 30 tysięcy euro, a jej matce, która również była skarżącą w tej sprawie – 15 tysięcy euro.

Oprócz tego, Polska ma im zapłacić 16 tysięcy euro na pokrycie poniesionych kosztów i wydatków.

W skardze do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka dziewczyna i jej matka skarżyły się na utrudnienia w przeprowadzeniu aborcji – ostatecznie mogła być przeprowadzona w miejscowości odległej aż 500 km od miejsca zamieszkania.

Skarżące zarzuciły też szpitalowi w Lublinie, że publicznie informował o historii dziewczyny, przez co naruszył przepisy europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, w tym zakaz nieludzkiego i poniżającego traktowania, a także prawo do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego. Skarżyły się również na to, że dziewczynę pozbawiono opieki matki, umieszczając ją w pogotowiu opiekuńczym, a następnie w szpitalu. Naruszono przez to jej prawo do wolności i bezpieczeństwa osobistego – twierdzą skarżące.”

http://www.kurierlubelski.pl/artykul/688497,nastolatka-ktorej-szpital-w-lublinie-odmowil-aborcji,id,t.html