Baby, babki, babeczki… od ministra do ministry:)

Nie mogę się oprzeć, by nie przytoczyć wypowiedzi Pani Prof. Magdaleny Środy na temat funkcjonowania stereotypów, które mocno utrwalone są w języku, a więc i w naszej świadomości.

Moja rola jest trudna. Jako językoznawca wiem, że formy te budzą wątpliwości poprawnościowe. Jako językoznawczyni – mam nadzieję, że język zacznie niebawem reagować na zmiany, jakie zachodzą w naszej rzeczywistości społecznej.

 

 

Brawo Mucha!
Czy mamy być kobietami tylko wtedy gdy jesteśmy sekretarkami, pielęgniarkami, nauczycielkami, modelkami i prostytutkami, a gdy jesteśmy dyrektorami, ministrami, prezesami to musimy udawać mężczyzn? Bo lepsze role są w społeczeństwie zastrzeżone albo dla mężczyzn albo dla kobiet, które godzą się na bycie mężczyzną? To przecież nie jest normalne!

Większość powie: ale naturalną przeszkodą przed używaniem żeńskich nazw dla określonych stanowisk jest język. Ale przecież język nie jest tworem naturalnym; zmienia się wraz z kulturą, z wpływami zewnętrznymi. Skoro bowiem język ma odzwierciedlać rzeczywistość, to musi dziś uwzględniać obecność w owej rzeczywistości kobiet. Przez setki lat nie musiał, bo wszystkie role związane z władzą, prestiżem i pieniędzmi należały do mężczyzn.

Dziś to się zmienia, dlaczego więc język ma fałszować rzeczywistość i wymuszać na kobietach by udawały że są mężczyznami? Spróbujcie nazwać (przez pomyłkę) dyrektora lub prezesa dyrektorką lub prezeską, oszaleje ze złości! A kobiety potulnie się godzą na wypieranie ich płci z publicznego języka. Trzeba to zmienić. Język polski jest szalenie chłonny na zmiany, chodzimy do shopów i oglądamy talk-showy, bawimy się językiem wprowadzając do niego neologizmy i większość językoznawców daje na to swoją zgodę, ale gdy chodzi o żeńskie formy wszyscy stają się językowymi rygorystami i purystami. Bo tu nie o język chodzi, ale o władzę. Język jest jedną z form sprawowania władzy nad kobietami.

Dlatego brawo Mucha! Po latach panowania różnych nieudolnych ministrów, chciałabym mieć wreszcie ministrę i oceniać ją jako kobietę właśnie. Nie może tak być, że historia najnowsza Polski pomija zupełnie uczestnictwo kobiet we władzy, bo wszystkie panie kryją się pod nazwami męskimi. I zdaje się, że część z nich jest dumna z tego, że grała lub gra rolę faceta. Mucha chce natomiast być tym, kim jest – kobietą i zapewne chce przejść do historii jako kobieta, jako ministra, a nie jako mężczyzna (minister). Po wielu latach nikt nie będzie wiedział, że posłanka Jakubiak była kiedyś ministrem, bo wszyscy ministrowie to faceci, zapewne nasze wnuki będą mówiły „był kiedyś minister Jakubiak, ale jak on miał na imię?”

Jak nie zmienimy języka, to nie zmienimy na pewno świata. A ten dzisiejszy jest światem męskiej dominacji. Pamiętam jak w latach siedemdziesiątych prowadzono dyskusję czy posła – kobietę można nazwać „posłanką”. Panowie zaśmiewali się z tego słowa. I co? Dziś wszyscy go używamy, bo sejm składa się nie tylko z posłów, ale i posłanek. Wystarczy „obce” słowo powtórzyć sto razy, a stanie się równie naturalne jak inne. Ministra, marszałkini, posłanka, profesora, etyczka, lekarka to brzmi bardzo dobrze i wiadomo o kogo chodzi.

Po wystąpieniu Muchy u Lisa, gdzie kazała się nazywać „ministrą”, słychać było – zwłaszcza po „prawej stronie” – rżących ze śmiechu panów, którzy uważają, że to dziwactwo. Pozwolę użyć sobie na określenie tego zachowania ulubionego słowa Leszka Millera, „to prymitywne” i wynika z ignorancji. Język się zmienia i dostosowuje do rzeczywistości, choć nie bez oporów. Ciekawa jestem zresztą, jak czuliby się panowie dziennikarze i politycy którzy uważają, że „rodzaje” nie grają roli, gdyby im powiedziano: „paniom już dziękujemy”! A tak przecież mówi się ciągle kobietom.”

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,116483,11257044,Brawo_Mucha_.html

 

Najwyraźniej nie do końca się rozumiemy…

Mój tekst (opublikowany w Gazecie Teatralnej, nr 30, grudzień 2011, s. 8-9) o  kobiecym i męskim stylu komunikowania:

Ecru z delikatnym odcieniem jasnej perły, czyli co on rozumie

Mark Gungor w swoich wystąpieniach z cyklu „Laugh Your Way to a Better Marriage” stworzył niezwykle dowcipną opowieść o dwóch mózgach, w której w trafny sposób opisywał różnicę między mózgami mężczyzny i kobiety. Mózg mężczyzny ma być skonstruowany na podobieństwo zbioru osobnych pudełek, mózg kobiety zaś – na podobieństwo kłębowiska kabli pod wysokim napięciem… emocji. O ile więc w przypadku mężczyzn, np. pudełko z napisem „praca” nie ma żadanego związku z „rodziną”, „żoną”, „kochanką”, „dziećmi”, „teściową” itd., w przypadku kobiet „wszystko” powiązane jest ze „wszystkim”: „praca” z „rodziną”, „mężem”, „teściową”, „niewyrzucone śmieci” z „kłótnią sprzed roku”, „samochodem”, „przyjaciółką”, „urodzinami” itd. Powiązania te są o tyle niebezpieczne, że mózg kobiety sterowany jest emocjami, co powoduje, że kobiety NIGDY nie zapominają przeżyć przykrych (podobnie jak radosnych).

Jeśli mężczyzna dyskutuje o konkretnym temacie, idzie do pudełka z określoną etykietą i rozmawia tylko o tym, co jest w tym pudełku. Gdy kończy dyskusję, bardzo się stara zamknąć pudełko na tyle ostrożnie, by nie zakłócić porządku w innych (sąsiednich) pudełkach (mają przecież inne etykiety). Kobieta zaś potrafi rozmawiać o kilku sprawach jednocześnie, maksymalnie koncentrując się na każdym zagadnieniu i analizując je pod każdym kątem, znakomicie się we wszystkim orientując. Odgadywanie intencji innych, przewidywanie, przypisywanie innym swoich emocji… w tym kobiety są doskonałe. One wiedzą lepiej, co mężczyzna czuje. I co chce powiedzieć. Dla mężczyzny styl mówienia kobiety może być obezwładniający, chaotyczny i tak bardzo nieuporządkowany, że – nie mogąc pojąć ogromu tego konwersacyjnego wysiłku kobiet – woli bezpiecznie milczeć. A właściwie nie jest to prawdziwe milczenie, mężczyzna po prostu uwielbia wtedy przebywać w swoim ulubionym pudełku … z napisem „NIC” (tam też zazwyczaj udają się panowie, gdy siedzą z pilotem przed telewizorem i przerzucają kanały: on nie oglądają, oni cieszą się nicością). Kobieta ciszy nie znosi, rozmowę traktuje bowiem jako cenny dar, wyraz otwartości, bliskości, miłości. Nawet jeśli rozmowa dotyczy pogody, nowego sweterka sąsiadki czy po upewnienia się, o czym partner myśli w danej chwili (por. uwielbiane przez mężczyzn pytanie: O czym teraz myślisz?), dla kobiety jest TO WAŻNE. Milczenie bowiem kojarzy jej się z izolacją i brakiem uwagi (Ty mnie wcale nie słuchasz!).

Kobiece i męskie style konwersacyjne stanowią przedmiot zainteresowania językoznawców od dawna. Badania prowadzone m.in. przez Deborah Tannen wykazały, że sposób, w jaki ze sobą rozmawiamy, powiązany z kulturowymi stereotypami płci, może być przyczyną wielu poważnych nieporozumień, zupełnie nieuświadamianych przez przedstawicieli obydwu płci. Powszechnie uważa się, że kobiety są mało konkretne, nie mówią wprost, sugerują, insynuują, dają coś do zrozumienia, licząc przy tym naiwnie, że mężczyzna – istota zupełnie przecież pozbawiona intuicji – sam się czegoś domyśli. Mężczyzna nigdy sam nie odgadnie, dlaczego kobieta wyraża niezadowolenie z powodu wydarzenia z zeszłego tygodnia. Kobiety nieporównanie częściej zadają też różnego typu  pytania asekurujące (czyż nie?, nieprawdaż?- tzw. „retoryka uciśnionych”), przy czym należy pamiętać, że służy to wyłącznie podtrzymaniu rozmowy i okazaniu akceptacji, a nie chęci zdobycia wiedzy (Kochana, i co mogłam wtedy zrobić?, Tak myślisz, naprawdę?). Mężczyzna nie lubi pytań, nie zawsze bowiem zna na nie odpowiedź, stąd też osobę zadającą pytania traktuje jak kogoś, kto zagraża jego (eksperckiej!) pozycji i wiedzy.

Kobieta zazwyczaj słucha aktywnie, utrzymuje kontakt wzrokowy, okazuje zainteresowanie, maksymalnie przystosowuje się do nastroju rozmówcy: kiwa głową, wydaje różne dźwięki (yhmmm, uhhh, tak, tak, no nie, to prawda). Co to znaczy? Zaangażowanie, obecność, wsparcie, empatię. Dla kobiet rozmówca jest niezwykle ważny. Nieobecność tych dodatkowych elementów kobiety biorą za brak zainteresowania rozmową i … autentycznie cierpią. Mężczyźni zaś pojawienie się „wspieraczy konwersacyjnych” (błędnie) biorą za zgodę na swoje słowa, a niekiedy również za kokieterię i wyraźną zachętę (zalecana ostrożność).

Kobiety potrafią mówić jednocześnie, ich wypowiedzi często się nakładają, nie jest to jednak traktowane jako przerywanie, a stanowi efekt wszechstronnej współpracy konwersacyjnej i potwierdzenie fascynacji rozmową. W przypadku mężczyzn mówienie równoczesne służy głównie przerwaniu wypowiedzi interlokutora i nie jest mile widziane, świadczy bowiem o chęci dominacji i potrzebie okazania siły.

Niebezpośredniość mówienia sprawia, że kobiety uważa się zazwyczaj za grzeczniejsze, ale też z tego samego powodu przypisuje im się brak zdecydowania i stanowczości. Mężczyźni mówią i rozumieją wprost, wypowiadają krótkie i bezpośrednie komunikaty, których głównym celem jest podanie gotowego rozwiązania i sformułowanie wniosków (Nie uważasz, że ta sukienka źle na mnie leży? – Nie jedz kolacji i poćwicz na siłowni przez miesiac – będzie lepiej!). Tego samego panowie oczekują od pań. Mężczyźni udzielają więc konstruktywnych rad, sądząc, że tego właśnie chcą od nich kobiety. Dlatego mężczyźni rozmawiają o swoich problemach tylko wtedy, gdy uznają, że rozmówca może ten problem rozwiązać. Kobieta rozmawia o problemach zupełnie w innym celu: by ktoś jej wysłuchał. Nie potrzebuje konstruktywnych rad, potrzebuje zrozumienia i empatii (ona wie lepiej, co powinna zrobić).

Kwestia istnienia tzw. genderlektów (stylów różnicowanych płciowo) nie budzi wątpliwości. Wystarczy porozmawiać z mężczyzną i zapytać go o kolory, np. ecru z delikatnym odcieniem jasnej perły, by wiedzieć, że czasami porozumieć się trudno. Całe szczęście, często porozumiewamy się bez słów. Rzadko, ale jednak. Mam też wrażenie, że właśnie taki rodzaj porozumienia jest najważniejszy.

http://www.teatr-zeromskiego.com.pl/application/images/gazeta/Teatralna_30.pdf